Poniżej przedstawiam historię pacjentki, która do mnie napisała o swojej historii z chorobą serca jaką jest niewydolność serca.
Mam na imię Maria, mam 53 lata, i od kilku miesięcy żyję z diagnozą niewydolności serca. To doświadczenie zmieniło moje życie, ale nie byłabym w stanie sobie z tym poradzić, gdyby nie wsparcie moich bliskich, zwłaszcza męża, rodziny i kolegów z pracy.
Pierwszy szok
Zawsze byłam osobą aktywną i pełną energii. Praca jako nauczycielka w szkole podstawowej sprawiała mi ogromną radość, ale pewnego dnia zauważyłam, że brakuje mi sił. Wchodziłam po schodach z uczuciem, jakbym właśnie przebiegła maraton. Wieczorami moje kostki puchły, a w nocy budziłam się z uczuciem duszności. Byłam przerażona, ale myślałam, że to tylko chwilowe przemęczenie. Mój mąż, Marek, nalegał, żebym poszła do lekarza. "Nie bagatelizuj tego, Maria" – powtarzał. To dzięki niemu odważyłam się zrobić ten pierwszy krok.
Wsparcie męża
Kiedy usłyszałam diagnozę – niewydolność serca – świat mi się zawalił. W głowie miałam tysiące pytań: „Jak mam teraz żyć? Czy będę musiała zrezygnować z pracy? Co się stanie z moją rodziną?”. Marek był wtedy moją ostoją. Nie tylko pomagał mi zrozumieć, co się dzieje, ale też od razu zaczął szukać informacji, jak możemy wspólnie zadbać o moje zdrowie. Kiedy lekarz zalecił zmiany w diecie, Marek nauczył się gotować dania z mniejszą ilością soli i tłuszczu. To on każdego dnia przypomina mi, że mogę na niego liczyć, i motywuje do spacerów, kiedy mam gorszy dzień.
Rodzina
Moje dzieci też bardzo mnie wspierają. Nasz syn, który mieszka za granicą, dzwoni regularnie, żeby zapytać, jak się czuję. Córka, która mieszka niedaleko, często wpada z wnukami, by odciągnąć mnie od zmartwień. Czas spędzony z nimi daje mi ogromną radość i przypomina, jak ważne jest docenianie małych chwil. Nawet moje wnuki zrozumiały, że babcia teraz musi trochę bardziej o siebie dbać, i często pytają, czy "babcia się dziś nie męczyła".
Praca
Przyznam, że bałam się powiedzieć w pracy o swojej chorobie. Obawiałam się, że koledzy i dyrekcja uznają, że nie dam sobie rady. Kiedy jednak w końcu zebrałam się na odwagę i opowiedziałam o swojej sytuacji, spotkałam się z niesamowitym zrozumieniem. Dyrektorka zaproponowała, żebym przez jakiś czas prowadziła tylko mniej wymagające zajęcia, a koleżanki z pracy zaczęły mnie wyręczać w codziennych obowiązkach, takich jak organizowanie wycieczek czy dyżury na przerwach. Ich wsparcie sprawiło, że poczułam, iż nadal jestem częścią zespołu, mimo że moje możliwości są teraz trochę ograniczone.
Nowa perspektywa
Dziś wiem, że niewydolność serca to nie wyrok. Owszem, wymaga wielu zmian i czasem czuję frustrację, że nie mogę robić wszystkiego, co dawniej. Ale dzięki mojemu mężowi, rodzinie i ludziom w pracy wiem, że nie jestem sama. To wsparcie daje mi siłę, żeby każdego dnia walczyć o swoje zdrowie i czerpać radość z życia, które – choć trochę inne – wciąż jest piękne.
Poniżej przedstawiam historię pacjentki, która do mnie napisała o swojej historii z chorobą serca jaką jest niewydolność serca.
Mam na imię Maria, mam 53 lata, i od kilku miesięcy żyję z diagnozą niewydolności serca. To doświadczenie zmieniło moje życie, ale nie byłabym w stanie sobie z tym poradzić, gdyby nie wsparcie moich bliskich, zwłaszcza męża, rodziny i kolegów z pracy.
Pierwszy szok
Zawsze byłam osobą aktywną i pełną energii. Praca jako nauczycielka w szkole podstawowej sprawiała mi ogromną radość, ale pewnego dnia zauważyłam, że brakuje mi sił. Wchodziłam po schodach z uczuciem, jakbym właśnie przebiegła maraton. Wieczorami moje kostki puchły, a w nocy budziłam się z uczuciem duszności. Byłam przerażona, ale myślałam, że to tylko chwilowe przemęczenie. Mój mąż, Marek, nalegał, żebym poszła do lekarza. "Nie bagatelizuj tego, Maria" – powtarzał. To dzięki niemu odważyłam się zrobić ten pierwszy krok.
Wsparcie męża
Kiedy usłyszałam diagnozę – niewydolność serca – świat mi się zawalił. W głowie miałam tysiące pytań: „Jak mam teraz żyć? Czy będę musiała zrezygnować z pracy? Co się stanie z moją rodziną?”. Marek był wtedy moją ostoją. Nie tylko pomagał mi zrozumieć, co się dzieje, ale też od razu zaczął szukać informacji, jak możemy wspólnie zadbać o moje zdrowie. Kiedy lekarz zalecił zmiany w diecie, Marek nauczył się gotować dania z mniejszą ilością soli i tłuszczu. To on każdego dnia przypomina mi, że mogę na niego liczyć, i motywuje do spacerów, kiedy mam gorszy dzień.
Rodzina
Moje dzieci też bardzo mnie wspierają. Nasz syn, który mieszka za granicą, dzwoni regularnie, żeby zapytać, jak się czuję. Córka, która mieszka niedaleko, często wpada z wnukami, by odciągnąć mnie od zmartwień. Czas spędzony z nimi daje mi ogromną radość i przypomina, jak ważne jest docenianie małych chwil. Nawet moje wnuki zrozumiały, że babcia teraz musi trochę bardziej o siebie dbać, i często pytają, czy "babcia się dziś nie męczyła".
Praca
Przyznam, że bałam się powiedzieć w pracy o swojej chorobie. Obawiałam się, że koledzy i dyrekcja uznają, że nie dam sobie rady. Kiedy jednak w końcu zebrałam się na odwagę i opowiedziałam o swojej sytuacji, spotkałam się z niesamowitym zrozumieniem. Dyrektorka zaproponowała, żebym przez jakiś czas prowadziła tylko mniej wymagające zajęcia, a koleżanki z pracy zaczęły mnie wyręczać w codziennych obowiązkach, takich jak organizowanie wycieczek czy dyżury na przerwach. Ich wsparcie sprawiło, że poczułam, iż nadal jestem częścią zespołu, mimo że moje możliwości są teraz trochę ograniczone.
Nowa perspektywa
Dziś wiem, że niewydolność serca to nie wyrok. Owszem, wymaga wielu zmian i czasem czuję frustrację, że nie mogę robić wszystkiego, co dawniej. Ale dzięki mojemu mężowi, rodzinie i ludziom w pracy wiem, że nie jestem sama. To wsparcie daje mi siłę, żeby każdego dnia walczyć o swoje zdrowie i czerpać radość z życia, które – choć trochę inne – wciąż jest piękne.